środa, 11 grudzień 2024
Boniek nigdy nie strzelił mi gola!

– Do dziś nie wiem, dlaczego nie pojechałem na Mundial w 1974 r. jako pierwszy bramkarz. Pytałem Kazia Górskiego, mówił, że najlepszych zostawiał w rezerwie – wspomina Zygmunt Kalinowski, urodzony 2 maja 1949 r. w Laskach koło Warki, wychowanek Pilicy Warka, bramkarz reprezentacji, Legii Warszawa i Śląska Wrocław. Z reprezentantem Polski rozmawia Tomasz Plaskota.

 

Tomasz Plaskota: Występował  pan  w  legendarnej kadrze piłkarskiej prowadzonej przez Kazimierza Górskiego,  ze  Śląskiem  Wrocław dotarł pan do ćwierćfinału Pucharu  Zdobywców  Pucharów, wywalczył mistrzostwo Polski i rozegrał ponad 300 spotkań w ekstraklasie,  z  Legią  Warszawa świętował pan wicemistrzostwo.  Jak  zaczęła  się  pańska przygoda z piłką nożną?

Zygmunt Kalinowski: W 1964 r. zapisałem się do klubu Pilica Warka. Zacząłem w juniorach od gry na pozycji napastnika.  Pilica  grała  w  silnej  grupie mazowieckiej, gdzie występowały zespoły z województwa warszawskiego.  Mieliśmy  bardzo  dobrych  zawodników,  wielu  chłopaków,  gdyby  poszło  w świat, z powodzeniem poradziłoby sobie w dorosłej piłce. Jeździliśmy na mecze z jednym bramkarzem Skrzypczakiem. Pod koniec  wyjazdowego  spotkania  z Warszawianką, które rozpoczęło się o godzinie 12:00, nasz bramkarz doznał kontuzji nadgarstka prawej  ręki  (po  meczu  okazało się, że miał pęknięcie). Było 1:1.  Nasz trener zapytał, kto chciałby stanąć w bramce. Każdy z chłopaków machał ręką, było gorą-co, więc podniosłem rękę i zgłosiłem się.

Żeby odpocząć w bramce?

Tak (śmiech). Nie puściłem gola, skończyło się 1:1. Miałem nosa jako napastnik, przewidywałem, co mogą zrobić przeciwnicy, za-miast łapać piłkę rękoma, wybijałem ją nogami. Na tym meczu był  Zdzisław  Wspaniały,  trener seniorów Pilicy Warka. Po spotkaniu spytał, czy nie chciałbym trenować jako bramkarz. Mówię: „Czemu nie”.  Trenowałem trzy razy w tygodniu pod jego okiem. Uczył  mnie  techniki,  prawidłowego przewrotu, posiadałem cechy  motoryczne,  nóg  nie  musiałem ćwiczyć, bo jako napastnik wiedziałem jak przyjąć piłkę i ją odegrać. Pomagało mi to w bramce. Po roku zostałem pierwszym  bramkarzem  Pilicy  Warka.  Zacząłem  poważnie  traktować to, co robię. Kiedy miałem osiemnaście i pół roku trener powiedział mi, że Legia Warszawa potrzebuje  bramkarza,  ale  wtedy nie było powołań do wojska, więc  musiałem  zgłosić  się  na własne życzenie.

Wynikało to z faktu, że w PRL sportowcy  byli  „amatorami” zatrudnionymi  na  fikcyjnych etatach w wojsku, milicji, kopalniach, hutach.

Powołano  mnie  do  jednostki wojskowej w Ciechanowie. Byłem tam do przysięgi, a później Legia mnie ściągnęła do siebie. Od  tego  momentu  zaczęła  się moja kariera bramkarska z prawdziwego zdarzenia.

Zetknął się pan z „wielką Legią”, w której grali zawodnicy europejskiego formatu. Brychczy,  Blaut,  Żmijewski, Grotyński.  Siedmiu  czy  ośmiu zawodników  grało  w  reprezentacji. W drugim zespole był m. in. Henryk Kasperczak i inni piłkarze, którzy śmiało mogli grać w podstawowym składzie Legii. Występowałem w rezerwach Legii, które grały w trzeciej lidze. Raz w tygodniu graliśmy sparing z pierwszym zespołem. Na sparingi przychodziło 3-4 tysiące kibiców. Pierwszy zespół nigdy z nami nie wygrał.

Brychczy  strzelał  panu  wolne na treningu? Wszystkie strzały mu wchodziły?

Tak, był niesamowity. Ale robił to dopiero, jak zacząłem trenować z pierwszym zespołem. Jak bramkarz Stasio Fołtyn wyjechał do Ameryki, czechosłowacki trener Legii Jaroslav Vejvoda wziął mnie do pierwszego zespołu. Byłem  drugim  bramkarzem  Legii po  Grotyńskim.  Rozegrałem  w barwach Legii tylko cztery mecze, w lidze przeciw ROW Rybnik, Zagłębiu Wałbrzych i Gwardii  Warszawa,  w  Pucharze  Eu-ropy przeciwko IFK Goeteborg. Wszystkie  spotkania  były  zwycięskie  dla  nas. Trenera Vejvodę  zastąpił  Zientara,  który  potrzebował  młodego  bramkarza, wybierano między mną a Janem Tomaszewskim. Na rok wypożyczono mnie do Śląska Wrocław. Awansowałem  z  tym  zespołem do  ekstraklasy.  Wtedy  Grotyńskiego zamknięto w więzieniu.

Za przemyt dolarów do Holandii.

Tak. I Legia nie miała bramkarza. Tomaszewski słabo się spisywał  i  poprosili  mnie,  żebym wrócił na Łazienkowską. Powiedziałem, że nie ma sprawy, ale chcę  mieszkanie  w  Warszawie. W tym czasie miałem dziewczynę  z Warki,  chcieliśmy  się  pobrać i potrzebowaliśmy mieszkania. Działacze Legii powiedzieli mi, że dostanę mieszkanie za dwa lata. A Śląsk zaoferował mi od razu trzy umeblowane pokoje z kuchnią. Zostałem z żoną we Wrocławiu, tu urodziła się trójka naszych dzieci. W barwach Śląska  rozegrałem  ponad  300  meczy.  Kazio  Górski  powoływał mnie do swojej reprezentacji.

Gdzie były większe nerwy: na boisku czy na ławce rezerwowych?

Na  ławce  rezerwowych  zawsze byłem  zdenerwowany,  nogi  mi cały  czas  chodziły.  Jak  w  październiku  1973  r.  na  Wembley graliśmy  decydujący  mecz  o awans  na  Mundial  ’74,.  mieliśmy wspólną ławkę z Anglikami. Siedziałem koło Kevina Keegana i kopaliśmy się (śmiech).

Mógł  pan  wystąpić  na  Wembley w meczu z Anglikami.

Trener  Górski  wcześniej  ustalił skład zawodników z pola, a dopiero w ostatniej chwili zdecydował, kto będzie w bramce. Zdecydował  się  na  Tomaszewskie-go.  No  i  dobrze,  stało  się,  jak to  się  stało.  Tydzień  wcześniej w drugiej połowie towarzyskie-go spotkania z Holandią zmieniłem Tomaszewskiego i nie puściłem gola, mecz skończył się remisem 1:1.

Dlaczego  trener  Kazimierz Górski  zdecydował,  że  to  To-maszewski,  a  nie  pan  będzie pierwszym  bramkarzem  na mistrzostwa świata w 1974 r.?

Do dziś nie wiem, dlaczego nie pojechałem na Mundial w 1974 r. jako pierwszy bramkarz. Pytałem Kazia Górskiego, mówił, że najlepszych  zostawiał  w  rezerwie (śmiech). Gdybym wyszedł na Wembley w pierwszym składzie i dobrze by mi poszło, To-maszewski byłby drugim bramkarzem. Trochę szkoda, ale nie żałuję.

Był  pan  trzecim  bramkarzem kadry  na  Mundial  w  Niemczech w 1974 r., gdzie Polska wywalczyła  trzecie  miejsce  i srebrny medal. Dostał pan medal pan za 1974 r.?

Mam  srebrny  medal  za  trzecie miejsce mistrzostw świata w 1974 r. Byłem też trzecim bramkarzem  kadry  olimpijskiej  w 1972 r. Dwóch bramkarzy, Hu-bert Kostka i Marian Szeja, pojechało do Monachium, a ja mieszkałem w hotelu MDM przy placu Konstytucji i pod okiem Andrzeja  Strejlaua  trenowałem  na stadionie  Legii  w  Warszawie. Miałem strój, paszport i w każ-dej chwili byłem gotowy, że je-żeli  któryś  z  bramkarzy  będzie kontuzjowany, lecę do Niemiec.  Później  medale  otrzyma-li tylko ci, którzy grali na igrzyskach.  Medali  było  tylko  trzy-naście,  dziesięciu  kolegów  ich nie otrzymało. Kazio Górski nie wiedział, że tak będzie, bo gdyby miał tego świadomość, wszyscy byśmy weszli na boisko, nawet na 2-3 minuty. Po latach premier Jerzy  Buzek,  na  prośbę  Leszka Ćmikiewicza,  przyznał  emeryturę olimpijską Marianowi Szei, który był w trudnej sytuacji finansowej. A ja machnąłem na to ręką.

Grał pan przeciwko czołowym piłkarzom świata. Który z nich był najlepszy?

Johan Cruyff, Włodzimierz Lu-bański, Bronisław Bula, Joachim Marx, Kazio Deyna. Ciężko było  Lubańskiemu albo Kaziowi Deynie złapać piłkę. To się w głowie nie  mieści  jakie  Deyna  strzelał rogale.  Z  młodszych  Zbigniew Boniek wszystkim strzelał gole, ale mnie nie pokonał. Do tej pory wspomina,  że  byłem  jedynym bramkarzem, któremu nie strzelił gola (śmiech).

Po  Śląsku  Wrocław  zapisał pan  piękną  kartę  z  Motorem Lublin. Z tym klubem wywalczył pan m. in. pierwszy, historyczny awans do ekstraklasy w 1980 r. Jak pan trafił do Lublina?

Kiedy trener Bronisław Waligóra  objął  Motor,  nie  miał  bramkarza,  to  pojechałem  do  Lublina, gdzie mieszkam do dziś. Po zakończeniu  kariery  bramkarskiej  zostałem  trenerem,  ukończyłem  kurs  trenerski  w  Zeist w  Holandii.  Bramkarze  Jakub Wierzchowski,  Marcin  Mańka, Adam Piekutowski z Lublinianki wyszli spod mojej ręki i trafili do reprezentacji. Jak byłem trenerem bramkarzy w reprezentacji, szkoliłem Andrzeja Woźniaka, Maćka Szczęsnego, Jerzego Dudka. Dzięki mnie Dudek pojechał do Feyenoordu, tam zaczął międzynarodową karierę, a później trafił do Realu Madryt.

Wożniak,  Szczęsny,  Dudek. Jakby pan ich krótko scharakteryzował?

Dudek  był  sprytny.  Maciek Szczęsny  straszny  pracuś.  Andrzej Woźniak solidny, zrównoważony bramkarz, nie cwaniakował. Było sporo dobrych bramkarzy w Polsce.

Kogo by pan wyróżnił z młodych golkiperów?

Fabiańskiego  i  młodego  Szczęsnego.  Reszta  musi  się  jeszcze uczyć. U Szczęsnego widać za-chodni fach, gra w dobrych klubach.  We  Włoszech  ma  wspaniałych obrońców, ciekawe jakby się sprawdził w naszej lidze,  przy naszych obrońcach. Nasza liga nie jest najmocniejsza, więc pokazałby, co potrafi. Obserwuję występy Gikiewicza w lidze niemieckiej, bo jest ze Śląska Wrocław, ale jeszcze mu sporo brakuje, np. zdecydowania. W meczu  z  FC  Koeln  zawinił  przy dwóch bramkach.

Który mecz był dla pana najważniejszy?

Dużo  ich  było. Wszystkie  były najważniejsze. Ale na pewno było w pańskiej karierze  spotkanie,  które  do dziś pan wspomina.To mecze rozegrane w europejskich pucharach w barwach Ślą-ska, z Napoli, Liverpoolem i  Borussią  Moenchengladbach.  W „The Reds” grało siedmiu reprezentantów  Anglii,  to  był  mecz Kalinowski  kontra  Liverpo-ol  (śmiech).  Wyjazdowy  mecz z  Borussią  Moenchengladbach, który zakończył się 1:1. Niemiec Christian Kulik strzelał mi karnego,  jak  mu  powiedziałem  po polsku:  „Nie  strzelisz”,  odpowiedział w tym samym języku: „To zobaczymy”. Taki Niemiec z niego był (śmiech). W czasach mojej kariery piłkarskiej istniała  jeszcze  Niemiecka  Republika Demokratyczna. Ze Śląskiem Wrocław  często  jeździliśmy  do NRD na obozy i graliśmy sparingi  z  silnymi  klubami  z  tamtej ligi, z Dynamo Drezno, z Lip-skiem, z Magdeburgiem. Często odwiedza pan rodzinne strony? Na  Wszystkich  Świętych.  Rodzice już nie żyją. Moje życie od czterdziestu  lat  związane  jest  z Lublinem. Mam dzieci i wnuki. Proszę pozdrowić Warkę, Grójec i okolice. 

 

Sylwetka:

fot. wikipedia

Zygmunt Kalinowski "Kali" - bo tak brzmi jego pseudonim - piłkarskiego rzemiosła uczył się w Pilicy Warka, ale profesjonalnego futbolu zasmakował w Legii Warszawa. Potem występował w Śląsku Wrocław, Motor ze Lublin, Polonii Sydney, Stali Kraśnik , North York Rackets Toronto, Ruchu  Ryki i Prywaciarzu Tomaszów Lubelski. Jego największe sukcesy w piłce klubowej to mistrzostwo Polski (1976/77) i Puchar Polski (1975/76). Oba te triumfy odniósł z drużyną z Wrocławia. Jest jednym z najlepszych zawodników w historii Śląska. W barwach ekipy z Dolnego Śląska wystąpił w lidze 168 razy. Ma też na koncie mecze w europejskich pucharach, m. in. słynny pojedynek z Napoli. Z Wrocławia odszedł po tym, jak stery drużyny przejął Orest Lenczyk . Z Motorem Lublin dwukrotnie wywalczył awans do Ekstraklasy. Kalinowski czterokrotnie zagrał w pierwszej reprezentacji Polski (w sumie 270 minut). W kadr ze zadebiutował 10 październik a 1973 roku w meczu przeciw Holandii. Ostatni raz w koszulce z orzełkiem na piersi zagrał kilka miesięcy później przeciw Grecji. Kazimier  Górski zabrał go na mundial do RFN, w którym Polska zajęła III miejsce. N ie zagrał tam jednak ani razu, gdyż selekcjoner bronienie dostępu do naszej bram-k i powierzył Janowi Tomaszewskiemu. Po mundialu nie otrzymywał już powołań. Podobno z tego względu, że nie przepadał za nim asystent Górskiego, a potem pierwszy trener kadry Jacek Gmoch. Po zakończeniu kariery piłkarskiej zajął się trenowaniem bramkarzy. Szkolił golkiperów  reprezentacji Polski, Wisły K raków, Górnika Łęczna, Lublinianki Lublin, Motoru Lublin, Chełmiank i Chełm, Orląt Radzyń Podlaski i Hetmanu Żółkiewka.

 zdjęcie główne ze zbiorów Jarosława Szandrocho, https://sportowy24.pl/slask-wroclaw-mistrz-polski-1977-sklad-archiwalne-zdjecia-historia/ga/c2-576941/zd/921995

Tomasz Plaskota